Dlaczego potrzebuję retreatów?
Rozpoczął się nowy rok, a mój instagramowy algorytm szaleje podpowiadając mi kolejne propozycje Yogowych spotkań, wyciszających retreatów, weekendów mocy.
W ogóle się nie dziwię, że jestem na widelcu, ponieważ poznałam dobroczynną moc wyjazdów na „dorosłe kolonie” i muszę przyznać...jestem w targecie.
Pierwszy raz zdecydowałam się wyjechać na retreat z w Izery dwa lat temu. Przyciągnęła mnie na ten wyjazd wizja oderwania się od codzienności, rutyny, pobycia w ukochanych górach, praktykowania pod okiem znanej mi już (ale tylko z online-u) nauczycielki. Nie znałam nikogo, nie wiedziałam z kim spotkam się na miejscu, z kim będę dzielić pokój.
Czy miałam obawy? Oczywiście! Czy podjeżdżając na wskazane miejsce miałam motyle w brzuchu i chciałam szybko odjechać? No jasne. Czy moje obawy okazały się bezzasadne? Z całą mocą - TAK.
Cztery dni minęły szybko, a ja miałam wrażenie jakbym znała tych ludzi od zawsze. Czułam ciepło w ciele i w duchu, a kiedy ściskałyśmy się na pożegnanie ukradkiem łapiąc łzę z kącika oka wiedziałam, że taka przygoda zwyczajnie raz na jakiś czas mi się należy.
Dlaczego jeżdżę na retreaty? Z miliona powodów i z jednego powodu naraz: zasługuję ja i Wy wszyscy czytający ten wpis na zaopiekowanie się sobą i zaciągnięcie ręcznego hamulca w naszym życiu.
Nie dam rady miliona, ale spróbuję ubrać w słowa kilka z nich.
Poznajesz nowych ludzi. Kolonie to taki czas, którego zasmakowało się w dzieciństwie. Pachną beztroską, dają ciepłe wspomnienia. Była na nich aktywność i był czas na nudę. Był czas poznawania nowych ludzi i zawierania przyjaźni na „śmierć i życie”, które czasami przetrwały próbę czasu i dystans a czasem (częściej ) nie i to też było ok. W dorosłym wydaniu wyjazd na retreat smakuje podobnie. Wyrwani z bezpiecznych ram, stajemy przed sobą trochę jak zaciekawione dzieciaki. Czaimy się jak zagadać i szukamy swojego miejsca. A jak ktoś przy stole zapyta „jaki jest Wasz ulubiony owoc?” to już dalej szybko idzie ;) Zanim się zorientujesz przeskakujesz z tematu na temat i odkrywasz mnóstwo podobieństw z ludźmi, z którymi na pierwszy rzut oka łączy Cię tylko to, że praktykują Yogę i przyjechali w to samo miejsce. Odkrywasz ulgę i czujesz się jak wśród swoich.
Odpoczywasz. Codzienną rutynę wyznacza plan wyjazdu, kilka stałych punktów, które znasz od początku bo to może właśnie one sprawiły, że zdecydowałaś się wykupić taki wyjazd. Pomiędzy nimi jest czas na nudę. Dobroczynną nudę, taką na którą na codzień za rzadko sobie pozwalasz. Nagle nie musisz nikogo nigdzie wyprawiać, nastawiać prania, planować posiłku, czy sprzątać. Nagle masz wakacje od życia i to jest wspaniałe.
Jesz zdrowe rzeczy. Jesz smacznie jak w najlepszych wege knajpkach. Jesz regularnie. Odkrywasz nowe smaki, ciekawe połączenia, bogactwo przypraw i zaskakuje Cię każdy posiłek, a potem przywozisz do domu głowę pełną pomysłów na zdrowszą dietę i zawsze coś z tego zostaje z Tobą na zawsze. Rodzina i znajomi zyskują kiedy potem stawiasz na stole kolejny innowacyjny napar, albo redefiniujesz dotychczas nudne, poranne owsianki ;)
Praktykujesz Yogę. Każdego poranka bez zastanawiania się czy, jak, a może wcale... Po prostu wstajesz, myjesz zęby, ubierasz się i wędrujesz do shali, gdzie ktoś już w ciszy i skupieniu przysiadł sobie na swojej macie i skupiony na oddechu czasem nawet nie zauważa, że obok pojawił się ktoś jeszcze. Czerpiesz z energii grupy, podpinasz się pod to niesamowite źródło, które niczym generator prądu ładuje się mocą wspólnych wdechów i wydechów i nagle możesz więcej i bardziej. I nagle pewne rzeczy klarują się w Tobie, a niektóre asany zyskują na nowej jakości dzięki dostępie do nauczyciela, który z czułością opiekuje się grupą.
Możesz wstać tuż przed praktyką, a możesz obudzić się wcześniej, zrobić kawę, pójść na spacer, poczytać książkę. Niespiesznie w swoim tempie przeżyć ten czas kiedy budzi się Słońce i pozostali mieszkańcy domu. Każdy z respektem dla tej zasady mówi Ci „dzień dobry”, ale tylko oczami, lub skinieniem głowy a to sprawia że czujesz się swobodnie, niezobowiązana do small talków, które w normalnym życiu już od samego rana nakręcałyby Twój mózg.
Celebrujesz poranną ciszę.
Odcinasz się od technologii. To zdumiewające, jak wygląda po takim retreacie raport czasu spędzonego w telefonie. Telefon może być cały czas przy Tobie, a i tak sama orientujesz się, że tryb samolotowy, który był włączony przed praktyką nadal działa. Nie masz miliona zdjęć i filmów do zrobienia storisków, czy reelsów, nie obejrzałaś/łeś żadnego mema, i nie wiesz co się dzieje wtym czasie w „sejmflixie”. I wiesz co? Świat się nie zawala ani nie kończy kiedy Ciebie nie ma w onlajnie, cały czas tam jest, cały czas się kręci, z całym swoim złem i dobrem, które było w dniu kiedy pojawiłaś się na retreacie. Po prostu pozwoliłaś sobie nie musieć tego wszystkiego wiedzieć, widzieć, doświadczać.
Oddychasz. Czujesz jak oddech wypełnia Ci płuca. Jak dociera do wszystkich tkanek, jak w Tobie wibruje. Czujesz bo możesz czuć, bo nie spieszysz się... poza praktykami oddechowymi, prowadzonymi przez nauczyciela technikami pranajamy jakaś magiczna siła przywraca Ci możliwość oddychania i rozplątuje te supełki w ciele, które blokowały dobroczynny przepływ energii oddechu. Jak to się dzieje? Nie wiesz, ale doświadczasz tego niejeden raz i to również zostaje z Tobą na dłużej niż tylko na tych kilka retreatowych dni.
Czujesz moc i motywację. Do codziennej praktyki. Do lepszego odżywiania się, do dbania o swój dobrostan w życiu codziennym. Po powrocie do domu nadal chcesz czuć tą jakość, która towarzyszyła Ci w czasie pobytu na wyjeździe. Do tego by nie zaczynać dnia od telefonu, do tego żeby czasem wieczorem zamiast filmu ze streamingu ułożyć puzzle. Żeby rozsiewać na Twoich bliskich dobro i zarażać ich tym wszystkim co Ciebie w tym czasie odżywiło i zasiliło. Żeby uśmiechać się do obcych ludzi na ulicy.
Zauważasz. Kiedy jeden raz wyskoczysz z kołowrotka, masz w końcu czas i zasoby aby spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. I to jest niezwykłe. Czułaś jakieś napięcie w ciele? Fizyczne, emocjonalne? Może tak, ale czy był czas żeby to sobie uzmysłowić? I nagle to dostrzegasz, że dyskomfort w jakimś obszarze, który tak usilnie ignorowałaś ( bo nie masz przecież czasu zająć się sobą) jest! Widzisz i czujesz go wyraźnie bo w końcu udało Ci się zwolnić i już wiesz, że nie chcesz by nadal Ci towarzyszył i dociążał. Chcesz się od niego uwolnisz i robisz to. Po powrocie zapisujesz się na badania, do fizjioterapeuty, albo na terapię. Odcinasz toksyczną relację, dbasz o swój dobrostan w pracy....
Kiedy na początku tego miesiąca, a zarazem na początku 2025 wróciłam z czwartego ( już albo dopiero) retreatu z Justyną, trzeciego na który pojechałam do @domek.jelonek, w którym zostawiłam kilka książek, w którym mam ulubiony kubek i miejsce na kanapie, po raz kolejny czując błogość w ciele i lekkość myśli, wiedziałam że muszę się tym z kimś podzielić. Planując swój rok, uwzględnijcie choć jeden taki wyjazd. Inwestycja w siebie zwróci się Wam z nawiązką.
Dlaczego jeżdżę na retreaty? Z miliona powodów i z jednego powodu naraz: zasługuję ja i Wywszyscy czytający ten wpis na zaopiekowanie się sobą i zaciągnięcie ręcznego hamulca w naszym życiu.
PAULINA